Na filmie Milena maluje martwą naturę z przedmiotów znalezionych w domu.
Był raz sobie imbryk do herbaty, dumny z porcelany, z której go zrobiono, z wygiętej szyjki i szerokiego ucha.
Szyjkę miał z przodu, ucho z tyłu i tym się chlubił; nie wspominał za to o pokrywce, pękniętej i sklejonej, co było wadą, a lepiej nie mówić o swoich wadach, zrobią to za nas inni.
Hans Christian Andersen, IMBRYK DO HERBATY
Zwykły przedmiot, a przecież ma charakter, a nawet przechodzi w opowiadaniu przemianę duchową!
Geniusz Andersena nadawał życie każdej rzeczy, na którą zwrócił swoją uwagę.
To samo przydarzyło się wielu innym przedmiotom, zauważonym i ustawionym w centrum obrazu przez wielkich malarzy.
Dziś wciąż jesteśmy zachęcani do kupowania nowych przedmiotów. Zanim jednak pozbędziemy się starych rzeczy, by kupić nowe, warto może przyjrzeć się im bliżej i przypomnieć sobie ich historię?
Ich „ciche życie”, jak mówi się w wielu językach na obrazy, które przedstawiają przedmioty, a które my nazywamy „martwą naturą” za przykładem Francuzów.
Czemu martwą?
Może dlatego, że wcześniej malowano przedmioty tylko jako symbole, najczęściej śmierci i przemijania: czaszki, przewrócone kieliszki, więdnące kwiaty i jabłka zjadane przez robaki?
Lub martwe zwierzęta, przyniesione z polowania i ułożone na stole w kuchni.
Na szczęście geniusz artysty potrafi ożywić nawet martwą naturę.
Jabłka Cezanne’a, słoneczniki Van Gogha, gitara Picassa i fikus Artura Nachta-Samborskiego to już przedmioty-symbole. Milena umieściła je na swojej osi czasu sztuki.
Przedmioty zdobyły swoje miejsce na obrazach, gdy trzysta lat temu w czasach baroku flamandzcy artyści zaczęli prześcigać się w zestawianiu materii, faktur, blasków i cieni, tworząc maleńkie wnętrza z ciepłym, intymnym klimatem, a flamandzcy kupcy zanosili je pięknie oprawione do domów jak cenne szkatułki.
Z kolei sto lat temu kubiści za przykładem Paula Cezanne zerwali z widokiem przedmiotu, rozsypując go na obrazie jak klocki i składając w innej kolejności.
Powstawały ciekawe plamy i kreski, perspektywa stanęła na głowie, a kolory oszalały.
Wcześniej impresjoniści studiowali zasady zestawiania kolorów i budowania formy światłocieniem na martwych naturach.
Są łatwiejsze niż pejzaż czy portret, bo światło we wnętrzu jest stałe, a przedmioty się nie męczą pozowaniem, nie narzekają, stoją godzinami i ani drgną.
Od tej pory każdy student malarstwa ćwiczy latami malowanie martwych natur, a szkoły rysunku i akademie sztuk pięknych zbierają stare przedmioty, żeby studenci nadali im nowe „ciche życie”.
Oto dwie takie studenckie martwe natury, mojej Mamy Julii Flis z lat sześćdziesiątych...
...oraz moja, z lat osiemdziesiątych.
Czy te studia przydadzą się w ilustracjach książkowych? Oczywiście, tak samo jak inne studia malarskie. Wszystkie historie dzieją się gdzieś, gdzie potrzebne jest tło, jeśli nie w krajobrazie, to we wnętrzu. Jak to wnętrze wygląda, trzeba sobie wymyślić. Wszystkie potrzebne przedmioty ustawione w jakimś miejscu muszą być odpowiednio oświetlone, żeby stworzyć w głowie złudzenie wnętrza.
Trzeba też pamiętać, że powinny być z odpowiedniej epoki, a nawet w odpowiednim stylu!
Półki w pracowni ilustratora, moje też, pełne są książek o przedmiotach: meblach, tkaninach, ornamentach, samochodach, a nawet żaglowcach!
Dlatego lubię ogromnie swój zawód. Zwiedzam miejsca i czasy, tworzę portrety ludzi i zwierząt. Trudno się nudzić!
Uczę się przez cały czas nowych rzeczy. I wolno mi czytać w czasie pracy ...
Niech zagrają ostatnią rolę w swoim cichym życiu.
Zdjęcie pracy przyślijcie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., a ja zamieszczę i omówię.
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego #kulturawsieci